Na zdjęcia umówiliśmy się lekkim popołudniem. Jola z Łukaszem zaplanowali parę miejsc, w których chcieliby mieć zdjęcia. Dzień był piękny, jednak nikt się nie spodziewał na ile przeciwności trafimy. To jeden z tych plenerów z przygodami 😉 Nasze pierwsze miejsce – Cytadela. Remont. Wszystko w rusztowaniach, a do tego tam, gdzie nie było rusztowań, były graffiti. Trzeba było trochę pochodzić, zanim udało się znaleźć miejsca z potencjałem. Z trudem, ale zrobiliśmy parę ujęć. Ruszyliśmy dalej z lekkim niedosytem. Kolejny punkt to Kampinos. Sporo trzeba przejechać, po drodze jeszcze korek, a czas mija. Od samochodu do miejsca z kładkami musieliśmy kawałek przejść. Po jakiejś minucie byliśmy otoczeni przez chmarę komarów, gzów i innych insektów w ilości, która nie pozwalała rozmawiać. Trzeba było się skupić na odganianiu. Musiało wyglądać dość śmiesznie jak szliśmy gęsiego, w milczeniu, wymachując rękami… Zrobiłam jedno zdjęcie. Do samochodu wracaliśmy biegiem. Okazało się, że muszę być na coś uczulona, bo po chwili miałam wielkie bolące bąble i spuchniętą od ugryzień stopę. Zahaczyliśmy o aptekę. Moje samopoczucie było kiepskie. Bardziej ze względu na niewykorzystany czas i małą ilość zdjęć (choć ugryzienia dokuczały i bolały). Moja Młoda Para czuła się pewnie sto razy gorzej. Sesja ślubna, która ma być piękną pamiątką, a tu wszystko po kolei idzie nie po ich myśli. Zrezygnowali z pozostałych miejsc i zdali się na mnie w wyborze. Sesja ślubna w forcie Bema daje zawsze dużo możliwości. Po drodze przypadkiem znaleźliśmy urokliwą uliczkę z łąką kwiatów. W forcie kolejne zdjęcia. Wszyscy byliśmy pogryzieni, sfrustrowani i zawiedzeni. Wracałam z tego pleneru z myślą, że umówimy się jeszcze raz na plener. Byłam pewna, że nie będę zadowolona z tych zdjęć. Wyszły pięknie.
BUKIET
Kwiatozbiory